Bal
maturalny. Dzisiaj. Dzień na który czekałam będąc już małą
dziewczynką. Udzielał mi się ten entuzjazm z amerykańskich balów,
gdzie bal maturalny był naprawdę czymś. Amerykańskie produkcje
opowiadały zazwyczaj o balach z perspektywy maturzystek, które do
balu przygotowywały się przez kilka dobrych miesięcy. Szukały
pracy, żeby móc później kupić sobie drogą sukienkę na bal, ale
zawsze kończyło się na tym, że rodzice im dokładali, żeby
uszczęśliwić córeczkę. Idealna sukienka i idealny facet, o
ironio, zawsze ten, w którym była zakochana bohaterka. Ja też
zawsze chciałam, żeby ten dzień był idealny. Jako siedmiolatka
wyobrażałam sobie swój bal maturalny w dużej, oświetlonej
lampionami sali. Byłam ubrana w kremową sukienkę do kostek, miałam
na sobie buty na wysokich, kilkucentymetrowych szpilkach. Stałam
obok wysokiego, przystojnego blondyna ubranego w taki sam garnitur,
jaki miał (i nadal ma) mój tata i w krawacie, którego kolor
odcieniem pasował do mojej sukienki. I dziś, dwanaście lat
później, miało być tak samo. Jedynie sukienka zmieniła swoją
formę na krótszą, a szpilki zamieniły się z miętowymi
conversami. Nie umiałam chodzić na szpilkach. Wszystko inne
pozostało takie same. A raczej miało być.
Wysoki, przystojny blondyn, jeszcze pół godziny temu mój chłopak, postanowił zaprosić na bal moją najlepszą przyjaciółkę, obecnie jego dziewczynę, jak mniemam. Georgia oczywiście poszła. Nie wiem, co było gorsze. To, że zerwał ze mną Mike, mój odwieczny ideał chłopaka, czy to, że Georgia wiedząc kim był dla mnie chłopak, mimo wszystko zgodziła się mu towarzyszyć na balu, w ogóle nic mi o tym nie mówiąc. Dowiedziałam się od Mike'a, przy okazji jego telefonu w którym jakże dojrzale powiedział mi, że się mu znudziłam i że wybiera się na bal z kimś innym. Zapytany o to, z kim się wybiera, odpowiedział bez ogródek, że z Georgią. Byłam zdruzgotana. Ba, nadal jestem. Kolejną rzeczą, która zmieniła się w ostatniej chwili, była sala. Jeszcze wczoraj była przeze mnie przygotowana, ozdobiona tak, jak wyobrażałam ją sobie będąc małą dziewczynką. Własnoręczne lampiony i mnóstwo białych papierowych gwiazdek zwisających z sufitu. Wszystko prezentowało się i wyglądało idealnie. Do dzisiejszego poranka, kiedy przyszłam na salę zobaczyć, czy czegoś nie trzeba poprawić.
Wysoki, przystojny blondyn, jeszcze pół godziny temu mój chłopak, postanowił zaprosić na bal moją najlepszą przyjaciółkę, obecnie jego dziewczynę, jak mniemam. Georgia oczywiście poszła. Nie wiem, co było gorsze. To, że zerwał ze mną Mike, mój odwieczny ideał chłopaka, czy to, że Georgia wiedząc kim był dla mnie chłopak, mimo wszystko zgodziła się mu towarzyszyć na balu, w ogóle nic mi o tym nie mówiąc. Dowiedziałam się od Mike'a, przy okazji jego telefonu w którym jakże dojrzale powiedział mi, że się mu znudziłam i że wybiera się na bal z kimś innym. Zapytany o to, z kim się wybiera, odpowiedział bez ogródek, że z Georgią. Byłam zdruzgotana. Ba, nadal jestem. Kolejną rzeczą, która zmieniła się w ostatniej chwili, była sala. Jeszcze wczoraj była przeze mnie przygotowana, ozdobiona tak, jak wyobrażałam ją sobie będąc małą dziewczynką. Własnoręczne lampiony i mnóstwo białych papierowych gwiazdek zwisających z sufitu. Wszystko prezentowało się i wyglądało idealnie. Do dzisiejszego poranka, kiedy przyszłam na salę zobaczyć, czy czegoś nie trzeba poprawić.
Sala
wyglądała jak po przejściu huraganu i pożaru jednocześnie.
Kawałki lampionów walały się po całym parkiecie, a papierowe
gwiazdki były powyginane i brązowe od ognia. "Nie przejmuj się
tak [TI], lampiony posklejamy, gwiazdki wyprostujemy i powstanie..
taki klimat staromodny, pozornie niedbały." - słowa mojego
najlepszego przyjaciela, Louisa, przyrodniego brata Georgii, kiedy
spotkawszy go powiedziałam mu o całej sytuacji. Nie podzielałam
jednak jego zdania. Długo pracowałam nad końcowym efektem, miało
być idealnie. Moja wychowawczyni jednak wpadła na taki sam pomysł,
jak Louis i wszystkim się to spodobało. Wszystkim, z wyjątkiem
mnie.
Ale
to nie sala była powodem mojej, trwającej już piętnaście minut,
nieobecności na balu. Poszłabym, gdyby nie Mike. Chociaż to też
bez sensu. Wielokrotnie chodziłam sama na dyskoteki i bale. Jednak
te wszystkie rzeczy pomieszały się ze sobą za szybko, uderzając
mnie przez to mocniej niż powinny.
Tak
więc, siedziałam teraz na swoim łóżku ubrana w moją cholernie
drogą kremową sukienkę i miętowe conversy, które wydawały mi
się teraz wyjątkowo brzydkie. Nigdy nie lubiłam miętowego koloru,
ale kupiłam trampki w takim kolorze, bo stwierdziłam, że fajnie
kontrastują z kremową sukienką.
Zawibrował
mi telefon.
Cat:
"Gdzie
Ty do cholery jesteś Słońce? Wszyscy się o Ciebie pytają. Weź,
tak długo czekałaś na ten bal, tak bardzo się starałaś i
chcesz, żeby Cię to ominęło przez jakąś idiotkę i Twojego
byłego faceta? Daj spokój, [TZ]! xx"
Uśmiechnęłam się
lekko i odpisałam, że nie mogę przyjść, bo coś mnie zatrzymało.
Po części nie skłamałam, jak się okazało.
-Córciu, ktoś na
ciebie czeka przed klatką. - powiedziała moja mama stając w progu
mojego pokoju. Uśmiechała się szeroko.
-Kto? - zapytałam
wstając z łóżka, jednak nie usłyszałam odpowiedzi, bo mama
obróciła się na pięcie i poszła do łazienki.
Niechętnie wyszłam
z mieszkania i pchnęłam drzwi klatki na zewnątrz. Uśmiechnęłam
się lekko, a serce zabiło mi szybciej.
Wzdłuż szerokiego
chodnika ułożone zostały lampiony, całkiem podobne do tych, które
ja zrobiłam. Była ich niesamowita ilość. Nigdzie jednak nie
widziałam osoby, która, według mamy, miała tu na mnie czekać.
Śmieszne, ale dokładnie jak w bajkach, postanowiłam iść drogą,
którą, w tym przypadku, wyznaczały małe lampiony. Zaprowadziły
mnie na plac rynkowy, znajdujący się kilkanaście metrów od mojego
mieszkania. Plac był wyjątkowo niezatłoczony i oświetlony w taki
sam sposób, jak chodnik do niego prowadzący. Jednak to, co zrobiło
na mnie większe wrażenie siedziało na dużym kamieniu na środku
placu. Ubrane w garnitur mojego taty, białą koszulę zapasaną w
kremowe rurki, czarne conversy i miętowy krawat, odcieniem idealnie
pasującym do koloru moich trampek. Coś, co uśmiechało się teraz
do mnie delikatnie i patrzyło na mnie uważnie.
A raczej ktoś.
Louis William
Tomlinson, mój najlepszy przyjaciel.
Podeszłam do niego
niepewnie, a wtedy chłopak wstał i lekko objął mnie jedną ręką.
Wyciągnął z kieszeni swoich spodni telefon i puścił jakąś
wolną,nastrojową piosenkę. Schował telefon i nie spuszczając ze
mnie wzroku położył swoja drugą rękę na moim biodrze.
-Przepraszam za
kiepskie radio, ale dopiero dziesięć minut temu dowiedziałem się,
że nie poszłaś na bal. - uśmiechnął się przepraszająco.
-Jest idealnie,
Louis. - uśmiechnęłam się i delikatnie położyłam dłonie na
jego barkach, zbliżając się do niego przy tym. Od razu poczułam
zapach męskiego, czarnego playboya. Mojego ulubionego męskiego
zapachu, którego ostatnio kupiłam Mike'owi na urodziny.
Stopstopstop. Przynajmniej teraz muszę przestać myśleć o Mike'u.
Nie wiedziałam,
dlaczego Louis to robił. Zrobiło mu się mnie żal?
Minęła
pierwsza, wolna piosenka, którą przetańczyliśmy w zupełnej
ciszy, nie odzywając się, a posyłając sobie jedynie krótkie
spojrzenia co jakiś czas. Następną piosenką była Tonight We Have The Stars
Bryana Adamsa. Jedna z moich ulubionych.
-Mike jest idiotą. -
powiedział Lou, kiedy zaczęły się pierwsze słowa piosenki. -
Georgia też. Zachowała się bezczelnie. Chyba będę musiał z nią
porozmawiać.
-Nie rozmawiaj,
Louis. Przynajmniej dowiedziałam się, że mój dwuletni związek z
Mikiem był nieporozumieniem. - powiedziałam cicho i przeniosłam
wzrok na Louisa.
-...
and I know it's in my heart. Tommorow may be raining, but tonight we
have the stars.
- chłopak zanucił do mojego ucha dotykając przy tym wargami mojego
ucha. Wzdrygnęłam się.
Spojrzałam na niego,
kiedy odsunął swoją głowę od mojej. Tym razem prosto w oczy.
Boże, jakie Tomlinson miał piękne oczy. Ciemnoniebieskie tęczówki
wpatrywały się we mnie intensywnie powodując, że moje serce nagle
zaczęło bić jak oszalałe. Louis uśmiechnął się szeroko.
Niewiele myśląc,
wspięłam się na palcach i delikatnie przywarłam swoimi wargami do
jego ust. Chłopak nachylił się nade mną i wpił się w moje usta
bardziej zdecydowanie, niż ja przed chwilą w jego. Czułam, że się
uśmiechał.
Nagle
przypomniałam sobie słowa, które Mike powiedział mi dzisiaj pod
koniec naszej rozmowy. Balu
maturalnego nie można spędzić z byle kim.
Teraz te słowa zyskały nowe znaczenie. O ile wtedy byłam przez to
stwierdzenie załamana, to teraz zrozumiałam, że Mike miał rację.
______________________________________
______________________________________
Tadam :D Co o tym myślicie?
~Olly
~Olly
to dopiero pierwszy ale jet świetny a ja czekam na kolejny i zapraszam do mnie i mojej koleżanki
OdpowiedzUsuńdirectioners-imagines-dreams.blogspot.com
~~ Anne:)
Woow. *,* Stwierdzam iż to jest świetny imagin, ja takich nie piszę. ;c
OdpowiedzUsuńJedyne co mogę powiedzieć.;) Dziękuję za skomentowanie bloga.<3
~Nathalie