sobota, 30 marca 2013

#1 Louis

Bal maturalny. Dzisiaj. Dzień na który czekałam będąc już małą dziewczynką. Udzielał mi się ten entuzjazm z amerykańskich balów, gdzie bal maturalny był naprawdę czymś. Amerykańskie produkcje opowiadały zazwyczaj o balach z perspektywy maturzystek, które do balu przygotowywały się przez kilka dobrych miesięcy. Szukały pracy, żeby móc później kupić sobie drogą sukienkę na bal, ale zawsze kończyło się na tym, że rodzice im dokładali, żeby uszczęśliwić córeczkę. Idealna sukienka i idealny facet, o ironio, zawsze ten, w którym była zakochana bohaterka. Ja też zawsze chciałam, żeby ten dzień był idealny. Jako siedmiolatka wyobrażałam sobie swój bal maturalny w dużej, oświetlonej lampionami sali. Byłam ubrana w kremową sukienkę do kostek, miałam na sobie buty na wysokich, kilkucentymetrowych szpilkach. Stałam obok wysokiego, przystojnego blondyna ubranego w taki sam garnitur, jaki miał (i nadal ma) mój tata i w krawacie, którego kolor odcieniem pasował do mojej sukienki. I dziś, dwanaście lat później, miało być tak samo. Jedynie sukienka zmieniła swoją formę na krótszą, a szpilki zamieniły się z miętowymi conversami. Nie umiałam chodzić na szpilkach. Wszystko inne pozostało takie same. A raczej miało być.
Wysoki, przystojny blondyn, jeszcze pół godziny temu mój chłopak, postanowił zaprosić na bal moją najlepszą przyjaciółkę, obecnie jego dziewczynę, jak mniemam. Georgia oczywiście poszła. Nie wiem, co było gorsze. To, że zerwał ze mną Mike, mój odwieczny ideał chłopaka, czy to, że Georgia wiedząc kim był dla mnie chłopak, mimo wszystko zgodziła się mu towarzyszyć na balu, w ogóle nic mi o tym nie mówiąc. Dowiedziałam się od Mike'a, przy okazji jego telefonu w którym jakże dojrzale powiedział mi, że się mu znudziłam i że wybiera się na bal z kimś innym. Zapytany o to, z kim się wybiera, odpowiedział bez ogródek, że z Georgią. Byłam zdruzgotana. Ba, nadal jestem. Kolejną rzeczą, która zmieniła się w ostatniej chwili, była sala. Jeszcze wczoraj była przeze mnie przygotowana, ozdobiona tak, jak wyobrażałam ją sobie będąc małą dziewczynką. Własnoręczne lampiony i mnóstwo białych papierowych gwiazdek zwisających z sufitu. Wszystko prezentowało się i wyglądało idealnie. Do dzisiejszego poranka, kiedy przyszłam na salę zobaczyć, czy czegoś nie trzeba poprawić.
Sala wyglądała jak po przejściu huraganu i pożaru jednocześnie. Kawałki lampionów walały się po całym parkiecie, a papierowe gwiazdki były powyginane i brązowe od ognia. "Nie przejmuj się tak [TI], lampiony posklejamy, gwiazdki wyprostujemy i powstanie.. taki klimat staromodny, pozornie niedbały." - słowa mojego najlepszego przyjaciela, Louisa, przyrodniego brata Georgii, kiedy spotkawszy go powiedziałam mu o całej sytuacji. Nie podzielałam jednak jego zdania. Długo pracowałam nad końcowym efektem, miało być idealnie. Moja wychowawczyni jednak wpadła na taki sam pomysł, jak Louis i wszystkim się to spodobało. Wszystkim, z wyjątkiem mnie.
Ale to nie sala była powodem mojej, trwającej już piętnaście minut, nieobecności na balu. Poszłabym, gdyby nie Mike. Chociaż to też bez sensu. Wielokrotnie chodziłam sama na dyskoteki i bale. Jednak te wszystkie rzeczy pomieszały się ze sobą za szybko, uderzając mnie przez to mocniej niż powinny.
Tak więc, siedziałam teraz na swoim łóżku ubrana w moją cholernie drogą kremową sukienkę i miętowe conversy, które wydawały mi się teraz wyjątkowo brzydkie. Nigdy nie lubiłam miętowego koloru, ale kupiłam trampki w takim kolorze, bo stwierdziłam, że fajnie kontrastują z kremową sukienką.
Zawibrował mi telefon.
Cat: "Gdzie Ty do cholery jesteś Słońce? Wszyscy się o Ciebie pytają. Weź, tak długo czekałaś na ten bal, tak bardzo się starałaś i chcesz, żeby Cię to ominęło przez jakąś idiotkę i Twojego byłego faceta? Daj spokój, [TZ]! xx"
Uśmiechnęłam się lekko i odpisałam, że nie mogę przyjść, bo coś mnie zatrzymało. Po części nie skłamałam, jak się okazało.
-Córciu, ktoś na ciebie czeka przed klatką. - powiedziała moja mama stając w progu mojego pokoju. Uśmiechała się szeroko.
-Kto? - zapytałam wstając z łóżka, jednak nie usłyszałam odpowiedzi, bo mama obróciła się na pięcie i poszła do łazienki.
Niechętnie wyszłam z mieszkania i pchnęłam drzwi klatki na zewnątrz. Uśmiechnęłam się lekko, a serce zabiło mi szybciej.
Wzdłuż szerokiego chodnika ułożone zostały lampiony, całkiem podobne do tych, które ja zrobiłam. Była ich niesamowita ilość. Nigdzie jednak nie widziałam osoby, która, według mamy, miała tu na mnie czekać. Śmieszne, ale dokładnie jak w bajkach, postanowiłam iść drogą, którą, w tym przypadku, wyznaczały małe lampiony. Zaprowadziły mnie na plac rynkowy, znajdujący się kilkanaście metrów od mojego mieszkania. Plac był wyjątkowo niezatłoczony i oświetlony w taki sam sposób, jak chodnik do niego prowadzący. Jednak to, co zrobiło na mnie większe wrażenie siedziało na dużym kamieniu na środku placu. Ubrane w garnitur mojego taty, białą koszulę zapasaną w kremowe rurki, czarne conversy i miętowy krawat, odcieniem idealnie pasującym do koloru moich trampek. Coś, co uśmiechało się teraz do mnie delikatnie i patrzyło na mnie uważnie.
A raczej ktoś.
Louis William Tomlinson, mój najlepszy przyjaciel.
Podeszłam do niego niepewnie, a wtedy chłopak wstał i lekko objął mnie jedną ręką. Wyciągnął z kieszeni swoich spodni telefon i puścił jakąś wolną,nastrojową piosenkę. Schował telefon i nie spuszczając ze mnie wzroku położył swoja drugą rękę na moim biodrze.
-Przepraszam za kiepskie radio, ale dopiero dziesięć minut temu dowiedziałem się, że nie poszłaś na bal. - uśmiechnął się przepraszająco.
-Jest idealnie, Louis. - uśmiechnęłam się i delikatnie położyłam dłonie na jego barkach, zbliżając się do niego przy tym. Od razu poczułam zapach męskiego, czarnego playboya. Mojego ulubionego męskiego zapachu, którego ostatnio kupiłam Mike'owi na urodziny. Stopstopstop. Przynajmniej teraz muszę przestać myśleć o Mike'u.
Nie wiedziałam, dlaczego Louis to robił. Zrobiło mu się mnie żal?
Minęła pierwsza, wolna piosenka, którą przetańczyliśmy w zupełnej ciszy, nie odzywając się, a posyłając sobie jedynie krótkie spojrzenia co jakiś czas. Następną piosenką była Tonight We Have The Stars Bryana Adamsa. Jedna z moich ulubionych.
-Mike jest idiotą. - powiedział Lou, kiedy zaczęły się pierwsze słowa piosenki. - Georgia też. Zachowała się bezczelnie. Chyba będę musiał z nią porozmawiać.
-Nie rozmawiaj, Louis. Przynajmniej dowiedziałam się, że mój dwuletni związek z Mikiem był nieporozumieniem. - powiedziałam cicho i przeniosłam wzrok na Louisa.
-... and I know it's in my heart. Tommorow may be raining, but tonight we have the stars. - chłopak zanucił do mojego ucha dotykając przy tym wargami mojego ucha. Wzdrygnęłam się.
Spojrzałam na niego, kiedy odsunął swoją głowę od mojej. Tym razem prosto w oczy. Boże, jakie Tomlinson miał piękne oczy. Ciemnoniebieskie tęczówki wpatrywały się we mnie intensywnie powodując, że moje serce nagle zaczęło bić jak oszalałe. Louis uśmiechnął się szeroko.
Niewiele myśląc, wspięłam się na palcach i delikatnie przywarłam swoimi wargami do jego ust. Chłopak nachylił się nade mną i wpił się w moje usta bardziej zdecydowanie, niż ja przed chwilą w jego. Czułam, że się uśmiechał.
Nagle przypomniałam sobie słowa, które Mike powiedział mi dzisiaj pod koniec naszej rozmowy. Balu maturalnego nie można spędzić z byle kim. Teraz te słowa zyskały nowe znaczenie. O ile wtedy byłam przez to stwierdzenie załamana, to teraz zrozumiałam, że Mike miał rację.
______________________________________

Tadam :D Co o tym myślicie?

~Olly

2 komentarze:

  1. to dopiero pierwszy ale jet świetny a ja czekam na kolejny i zapraszam do mnie i mojej koleżanki
    directioners-imagines-dreams.blogspot.com
    ~~ Anne:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Woow. *,* Stwierdzam iż to jest świetny imagin, ja takich nie piszę. ;c
    Jedyne co mogę powiedzieć.;) Dziękuję za skomentowanie bloga.<3
    ~Nathalie

    OdpowiedzUsuń